piątek, 27 grudnia 2013

SERCE ...TO W ŻYCIU NAJCUDNIEJSZY SKARB...

Nie bez powodu rozpoczynam ten post słowami piosenki Ireny Santor "SERCE"
..." Serce to najpiękniejsze słowo świata
Serce to w życiu najcudniejszy skarb..."
Przekonałam się o tym w sobotę przed Świętami, kiedy to o mały włos to moje serce odmówiłoby mi posłuszeństwa i tylko dzięki szybkiej interwencji pogotowia ratunkowego i  profesjonalistom medycznym oddziału ratunkowego szpitala w Kłobucku, udało się przywrócić Je /czyli moje serce/ do pracy.
Było ciężko ze mną, ale dali radę... ciśnienie szalało, niesamowita tachykardia, podawane leki, które powinny obniżać ciśnienie powodowały odwrotny skutek,dopiero w wynikach krwi na Cito "wyszło", że mam poziom potasu grubo poniżej normy, i obniżony poziom sodu.
Diagnoza  : Niedobór potasu - hipokaliemia.
Zaczęła się walka o szybkie dostarczenie organizmowi tego, tak ważnego elektrolitu do pracy serca...
Do niedoboru potasu może dojść u pacjentów z chorobami sercowo-naczyniowymi np. z nadciśnieniem, którzy przyjmują leki nasercowe. Niektóre z tych farmaceutyków zwiększają wydalanie potasu z moczem, dlatego w trakcie przewlekłej terapii  tymi lekami konieczne jest regularne kontrolowanie jego poziomu w surowicy, czego ja oczywiście nie stosowałam z braku czasu dla siebie... no bo wiadomo, moje choruszki zawsze najważniejsze... Byłam strasznie odwodniona, przemęczona  i bardzo słaba.
Hipokaliemia spowodowała u mnie ogólne osłabienie, upośledzenie funkcji ośrodkowego układu nerwowego objawiające się apatią i nadmierną sennością, od kilku dni chodziłam jak zombie, bo Adasia stan zdrowia nie pozwalał mi się normalnie wyspać. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że zaczyna się ze mną dziać coś złego i zlekceważyłam pierwsze objawy zwiastujące hipokaliemię takie jak samoistne drżenia i skurcze mięśni szkieletowych, ud i łydek, które już od dłuższego czasu świadczyły o znacznej utracie potasu i wyraźnie sygnalizowały, że coś złego się ze mną dzieje.
W szpitalu dowiedziałam się, że hipokaliemia nie rozpoznana w porę może spowodować śmierć. Ale mnie się znowu udało... dzięki Bogu.
No i powoli "dochodzę do siebie". Jeszcze muszę leżeć, bo nie mam sił nic robić, ale najważniejsze, że na święta byłam w domu... no i najważniejsze wśród żywych.
Moje leczenie jeszcze trochę potrwa, ale myślę, że w Nowym Roku będę w lepszym stanie zdrowotnym i z większym bagażem sił witalnych.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie, życzę dużo, dużo zdrówka.